Po powrocie z Maroko dopada nas mega pozytywna passa. I może jest to wynikiem dobrej pogody i ładnej okolicy do zeksplorowania, albo po prostu frajdy z tego, że z powrotem jesteśmy w pięknej Hiszpanii, którą ukochaliśmy sobie na tyle, że rozstanie z nią na poczet Afryki uświadomił nam jak bardzo ja lubimy. Dlatego chcemy z niej czerpać całymi garściami, jeździć dobrymi drogami, cieszyć się pięknymi i bezpiecznymi miasteczkami, rozkoszować się dobrymi żywieniowymi nawykami i sportowymi chuciami. Miejsce w jakim przyszło nam zagrzać (znowu) na dłużej niż zakładaliśmy, bo nie zakładaliśmy w ogóle nic odnośnie Tarify (poza miejscem skąd zasuwa prom do Maroko), daje nam niezłego kopa. Kilka dobrych sektorów wspinaczkowych w promieniu 150 km, przepiękne, ale to przepiękne okolice, stale utwierdzające nas w mniemaniu, że ta część Andaluzji jest po prostu nieziemska oraz chęć spróbowania czegoś nowego- wszystko to składa się na nasz wydłużony pobyt na krańcu Europy.
San Bartolo
Miejsce, o którym przyszło mi wspominać przy okazji pierwszych kotów za płoty w Tarifie. Ładne i dobre piaskowe wspinanie, mega estetyczne i dające dużo radości. Ogródki skalne co prawda ilością dróg nie grzeszą, ale lepsze to niż nic i człowiek nie dość, że może spędzić sobie czas nad Atlantykiem ze wszelkimi jego sportogennymi atrybutami (kto wie, ten wie) to jeszcze wytracić trochę skóry w przyjemnych widokowo i wspinaczkowo piachach. Co ważne, kiedy taryfska wichura nie daje za wygraną od rana do nocy, w San Bartolo można zebrać skołowane wiatrem myśli i nieco odpocząć od nadmorskiej suszarki.
Grazalema
Kolejny secret spot, o którym nigdy byśmy nie usłyszeli i nie przyszłoby nam na myśl go odwiedzić, gdyby nie Andrzeja odkrywczy zmysł i wspinaczkowe ciągoty. Grazalema to nie tylko widoki wyjęte wprost ze szkockich pejzaży i park krajobrazowy różnych gatunków wielkich ptaków szybujących nad górami. Grazalema to nie tylko jedno z tych wycackanych białych miasteczek rzucających urok na odwiedzającego już od pierwszego przekroczenia jego granic. Grazalema to po prostu mega wspinanie. Usytuowana pod średniowiecznymi murami pomarańczowa wapienna skała aż prosi się o obicie wzdłuż i wszerz! I tak też właśnie jest. Gdyby nie spotkanie z lokalnymi wspinaczami nie mielibyśmy pojęcia co do czego i nawet przewodnik (ani Święty Boże) nie pomoże. A nawet jak lokals nie pomoże to nic nie szkodzi bo absolutnie każda propozycja jest wyśmienita! Ta delikatnie przewieszona, lekko odziurzona, ponaciekana i oklamiona skalna perełka dostarcza masę pozytywnych wrażeń oscylujących w granicach 6c-7b. A mowa tu o głównym sektorze, bowiem po trudniejsze drogi trzeba przemieścić się do grotki obok, pod warunkiem, że lubi się rodellarowe napieranie. Bliskość skały od parkingu (całe 2 minuty pieszo) oraz parking, na którym można spać tworzy to miejsce mega przyjaznym i lekkim logistycznie.
Benaocaz
Kiedy w Grazalemie i okolicach leje to człowiek zmuszony jest do wyboru pomiędzy schowaniem się do auta albo pójściem do którejś z miasteczkowych knajpek na dobre i niedrogie tapa. Nam pogoda dopisuje, ale i tak nie możemy oprzeć się tym kilku kalmarom i małemu piwku w ciepłej i estetycznej małomiasteczkowej atmosferze przy akompaniamencie hiszpańskich wiadomości i lokalnych njusów. Niemniej, kiedy okoliczne góry przepuszczają zrywne masy powietrza, odcinające dopływ napinki, istnieje więcej opcji niż tylko restowa. Można na przykład zacisnąć zęby, przyodziać softshellowe ciuszki i bohatersko targać porywaną przez wiatr linę. Opcja numer dwa, którą my bardziej preferujemy, to po prostu zlokalizowanie skałki osłoniętej przed wiatrem. W obliczu delikatnej wichury porzucamy wizję bohaterskich wyczynów na grazalemskiej skałce i udajemy się do pobliskiego Benaocaz- bo mamy je w topo, bo możemy tylko przypuszczać, że nie będzie tu brzydziej niż w Grazalemie, bo szukamy bezwietrznego zakątka, bo lubimy sobie pojeździć w te i z powrotem w ramach realizacji odkrywczych aspiracji. Kolejne odkrycie! Jakże takie lokalne perełki, o których nie przeczytasz w internetach i nie usłyszysz od znakomitej większości miłośników skał, cieszą niczym wymarzona figurka z Kinder Niespodzianki! Benaocaz to znowu śliczne miasteczko (o, biedna, bezrobotna Andaluzjo!) otoczone skałami, wzgórzami, zwierzętami i dobrymi drogami. Na domiar tego, lokalizacja niektórych ogródków skalnych jest wiatroodporna, co w chwilach, kiedy niemal urywa głowę, tutaj przynosi pogodowe ukojenie i wspinaczkowe spełnienie. Jakość dróg co prawda nie dorównuje Grazalemie, ale za to poziom lokalności skały z ponapierniczanymi wszędzie spitami przebija swoją ładniejszą sąsiadkę. W Benaocaz czasem nawet lokals nie pomoże w zdefiniowaniu przebiegu drogi, tłumacząc że ten lub tamten spit no estaba kiedy ostatnio tutaj się wspinał. Toteż każdy z nas wybiera na oko coś dla siebie, co tylko uświadamia nas w sprawności naszej subiektywnej wyceny. Andrzej prawie robi 7c onsajtem, a ja, jak to ostatnio bywa, nie robię nic, co pozwala poświęcić mi się misji najlepszego na świecie asekuranta. Przy okazji utrwalamy sobie zestaw epitetów pod tytułem puta, mucha fuerza, guapo fuerte, de puta marde wykrzykiwane z ust lokalnych Goliatów ściągających patenty od małego zwinnego Moskita.
Po intensywnym wspinaczkowym dniu znajdujemy idealne miejsce do legalnego zaparkowania krokodyla i otoczeni starymi mądrymi drzewami ucztujemy dzięki grillowi sponsorowanemu przez tutejsze nadleśnictwo. Jednocześnie zastanawiamy się, dlaczego u nas w Polsce tak mało jest miejsc, w których można podobnie wypocząć…
Pokrzyżowane plany = nowe plany.
Kolejnym przystankiem, mamy nadzieję-wisienką na torcie, będzie La Muela, ostatni do wycięcia sektor w rejonie Cadiz. Naszą wisienkę niestety na razie przymusowo odkładamy, bo niebo postanowiło całkiem mocno zapłakać nad piękną Andaluzją, a chusteczką skał nie oczyścisz… Toteż przywdziewamy wiatroodporne okrycia wierzchnie tudzież wciskamy się w pianki i ciśniemy przed plażą, na plaży, plażą, za plażą, ale przede wszystkim ponad plażą – ciesząc się jak nigdy, kiedy urywa głowę i przeklinając małowietrzne dni.