Długo czekaliśmy, aż zimowe klimaty środkowej Hiszpanii zostaną zdominowane przez cieplejsze fronty. Wypiętrzony region La Mancha o tej porze roku w zasadzie niewiele różni się od naszej polskiej pogody. A, że nie zależy nam na świetnym skalnym tarciu kosztem trzęsienia się od rana do wieczora, dzielnie śledzimy prognozę pogody i wyczekujemy wyższych temperatur. No i się doczekujemy. Połową kwietnia w Cuence nastaje iście wiosenna pogoda, słońce wygrywa z deszczem, podkoszulek wygrywa z kurtką puchową, wieczory na powietrzu wygrywają z zamykaniem się w czterech blaszanych ściankach krokodyla. Po raz kolejny, już nie pamiętam który, opuszczamy Chulillę i przepięknymi krętymi drogami zmierzamy do celu.
Na miejscu uderza nas piękno Cuency. Wiele razy polecano nam to miasteczko, głównie z racji świetnego wspinania, ale Cuenca to nie tylko wyśmienite skały- to przede wszystkim niesamowicie urocze miejsce! Zlokalizowane pomiędzy dwoma rzekami, otoczone zewsząd ciągnącymi się skałami, posiadające piękne stare miasto i okolice, tętniące życiem, nie za duże i nie za małe –perełka wśród perełek! Cuencę od razu zaliczamy do top top hiszpańskich regionów i dopisujemy do listy miejsc, do których na pewno kiedyś powrócimy. Ale kiedy kosztujemy tutejszego wspinania, szybko zmieniamy zdanie i zamieniamy kiedyś na jak najszybciej! Jakość dróg w Cuence jest po prostu doskonała. Mix margalefowych dziurek z siuranową technicznością dróg, do tego niewyślizgujący się materiał skalny stanowią dla nas połączenie wprost doskonałe. Andrzej po raz pierwszy od dawna wspina się do osiągnięcia stanu podgorączkowego, a ja od niepamiętnych czasów prowadzę drogi.
Nie brakuje nam też świetnego towarzystwa. Chulillanie wyruszyli w świat i rozpierzchli się po całej Hiszpanii. Nie zabrakło ich też w Cuence, więc zasada nieżegnania się z nikim szybciutko się potwierdza. Dobijają też nasi rodacy, z którymi zawsze raźniej i, notabene, dzięki którym zostajemy w Cuence jeszcze kilka dni dłużej 🙂 Korzystamy też z gościnności lokalnego Janka, który w ramach erazmusowych przywilejów edukuje pod kątem artystycznym na miejscowym Uniwersytecie. Stęsknieni za studenckim życiem odwiedzamy go na uczelni i zaglądamy do jej artystycznych zakamarków.
I znowu nie chcemy jechać. Niemniej, zielonym tempem, jedziemy, na północ. Bo Mateusz i Ela polecili nam tyyyle miejsc w Katalonii, aż nie wiemy, gdzie najpierw jechać. Mówią nam, że Rodellar będzie jeszcze mokry, że słynne tufy potrzebują czasu, wiatru i słońca. Ale my musimy przekonać się sami i za wszelką cenę chcemy powrócić do swojej pierwszej Hiszpańskiej destynacji choć na chwilę. Wracamy więc; z daleka widzimy przepiękny kanion z czarnymi regularnymi smugami w grotkach…co racja to racja…