Ciężko uwierzyć, że to już 7 miesięcy odkąd wróciliśmy do Polski po rocznych wojażach. Czas bezlitośnie mija, dając susy po kartkach kalendarza. Dało to we znaki mojej aktywności bloggerskiej, która uległa hibernacji. Z resztą trudno się dziwić, skoro mamy taką intensywną zimę!
Niedawno jednak, ochłonąwszy nieco po wielkich mrozach i podjąwszy decyzję, że trzeba lecieć się gdzieś ogrzać, podróżnicze wspomnienia dosłownie zasypały moją głowę i wróciły z przytupem. Wydaje mi się, że w chwilach, kiedy naprawdę tęsknię za naszym życiem w Vanie, te zeszłoroczne doznania są jeszcze silniejsze niż kiedykolwiek. I chyba nawet pamiętam lepiej, rozumiem więcej, doświadczam inaczej.
Nie w sposób opisać co i jak zmieniło się od czasu przedsięwzięcia decyzji o zakupie krokodyla, już nie wspominając o przepaści między tym co było jeszcze wcześniej, a tym co teraz. A jednak chcę chociaż trochę się podzielić swoimi spostrzeżeniami i przeżyciami, bo naprawdę warto.
Gap Year, czy jakakolwiek dłuższa przerwa od schematycznego życia praca-weekend-zakupy-święta-praca-choroba-wakacje-praca to najlepszy prezent jaki można sprawić sobie samemu! Przy odrobinie motywacji i fantazji już nigdy nie wrócisz do starych, nudnych nawyków. Bo przecież życie jest takie wspaniałe, kiedy można czerpać z niego inaczej niż przez kupowanie, konsumowanie, zalewanie do pełna nie tylko w baku i składanie na wymarzony funkiel-nówka samochód. Życie to przede wszystkim doświadczanie, odbieranie bodźców, dążenie do szczęścia i pełnego oddechu. Kiedy raz dowiesz się, jak takie życie może wyglądać, nie będziesz więcej godzić się na kompromisy czy „dobra społecznie pożądane”, które wcale szczęścia nie przynoszą. I tak właśnie jest w naszym przypadku.
Ani przez chwilę nie przyszło nam na myśl, żeby po powrocie zamieszkać tu, gdzie właśnie jesteśmy. Ciekawe, bo w tym momencie nie potrafię sobie wyobrazić mieszkania gdzie indziej, jeśli oczywiście rozmawiamy o Polsce. W Europie w dalszym ciągu znajdują się miejsca o niebo bardziej atrakcyjne do celebrowania codzienności niż nasz klimatycznie upierdliwy kraj.
I tak oto jesteśmy na Podhalu, wstajemy z widokiem na Tatry, mamy 4×4 bez którego nie moglibyśmy wyjechać spod domu, przeżywamy totalne zamiecie, jeździmy kilka kilometrów do sklepu, wychodzimy na skitury spod domu, tropimy sarny na spacerach i grzejemy się przy kominku, żeby nie zamarznąć, jak nasza woda w rurach 🙂
A co robimy? To co, przyniosła nam dobra energia 🙂 Poza uprawianiem sportów i opracowywaniem planów na biznes doskonały, pracujemy- Andrzej w biurze, robiąc to, co zawsze zawodowo wychodziło mu najlepiej, a ja nareszcie zaczynam rozumieć, co umiem najlepiej. Toteż dużo piszę, daję upust swoim pomysłom i dążę do zostania najlepszym na Świecie freelancerem!
I choć czasem wydaje mi się, że w te kilka miesięcy zdążyliśmy zapomnieć o dobrodziejstwach rocznej, słonecznej laby, to jednak każdorazowy pobyt w dużym mieście (już nie wspominając o traumatycznych próbach przebrnięcia przez galerię handlową) uświadamia mi, że poziom zdziczenia (a może normalności) trzyma się całkiem stabilnie! Z tą tylko różnicą, że krokodyl stoi i marznie, a my mamy teraz więcej „życiowych” obowiązków..
Super, że jesteście! Dzięki wielkie za motywacje do tego, żeby mimo tego codziennego harmidru szukać czasu dla siebie i najbliższych. Życzę sukcesów!
Pozdrawiam serdecznie!
P.
Wpadłem przypadkiem, czytałem i chcę więcej. Pozdrawiam z krk