Długo zastanawialiśmy się czy jechać samochodem do Afryki, przede wszystkim z przyczyn bezpieczeństwa i nieznajomości kultury. Ale im dalej przemieszczaliśmy się na południe Hiszpanii, tym więcej spotykaliśmy ludzi, którzy niejednokrotnie byli w Maroko i dosłownie nas tam wysyłali. Prawdziwa ochota na zmianę kontynentu przyszła nam wraz z zawitaniem do Tarify. Widok Maroka zaa cieśniny Giblartarskiej narobił nam takiego smaka, że nie było opcji, żebyśmy zrezygnowali z tej niecodziennej okazji. Poza tym w Tarifie wzbogaciliśmy się o mnóstwo wskazówek, dostarczonych głównie przez wielkiego Ali Babę, który od 17 lat organizuje objazdowe wycieczki kamperowe po Maroko. Ali Baba miał też najkorzystniejsze ceny biletów na prom, bo aż o 100 Euro taniej niż w samym porcie! Uchodzący za najkorzystniejszy internetowy aferry.com także przegrał z alibabową ofertą.

_DSC0712

 

O Maroko bardzo dużo czytaliśmy. Ludzie rozpisywali się na swoich blogach i w poradnikach internetowych o cudach niewidach i jeździe bez trzymanki w porcie i przy odprawie paszportowej. Toteż baliśmy się całego tego skomplikowanego procederu, który miał nas spotkać na granicy marokańskiej. I do tego jeszcze ten porywczy wiatr towarzyszący nam na promie… Od pierwszego ruchu promu zakręciło mi się w głowie. Na szczęście doświadczenie nauczyło mnie zaopatrywać się w alkohol, który doskonale radzi sobie z zaburzeniami błędnika. Andrzej początkowo trochę śmieje się ze mnie deklarując, że jego bujanie na łódce nie rusza. W końcu jest żeglarzem trochę się już w życiu nabujał. Kiedy pogoda zaczyna dawać we znaki i kołysanie skutecznie już utrudnia poruszanie się po statku, ludzie dookoła zaczynają nabierać różnych kolorów dzierżąc w rękach niebieskie siatki gotowe wypełnić się treścią żołądkową. I nie mija 15 minut kiedy i nam uśmiech schodzi z twarzy, które to z kolei nabierają niestandardowych kolorów. I tak walczymy jeszcze przed dobrych kilkanaście minut i na szczęście obywa się bez niebieskich worków 🙂 Tym samym cieszymy się, że dopłacając 20 euro wybraliśmy najszybszy możliwy prom i zamiast płynąć 2,5 godziny, dobijamy do Maroko w 45 minut!

_DSC0192

_DSC0217  _DSC0195

Odprawa na Marokańskiej granicy to, można powiedzieć, luksus. Ci, którzy grożą potencjalnym turystom biurokracją i chaosem, chyba zapomnieli jak to było za czasów kiedy nie byliśmy w Unii Europejskiej. Owszem, trzeba uzupełnić dwa papierki, których instrukcja opiewa w język arabski i francuski, ale chyba każdy wybierający się do tego kraju ma świadomość urzędujących języków. Ja osobiście jestem nieustannie pod ogromnym wrażenie poziomu znajomości języka hiszpańskiego i angielskiego u większości Marokańczyków. Wnioskuje więc, że przekraczanie Marokańskiej granicy, w porównaniu do innych afrykańskich krajów, jest naprawdę łatwe.

_DSC0733

Kolejnym koszmarem miały być drogi i szaleni kierowcy. Owszem, może duże miasta nieco odbiegają od naszych europejskich standardów w kwestii poruszania się po mieście, ale tutaj jedyna rada to natychmiastowa transformacja w sowę i nabycie umiejętności okręcania głowy dookoła i po prostu odważne poruszanie się, inaczej można się nieźle zdziwić… Poza tym poruszanie się po Maroko to nie jakiś wielki wyczyn; drogi są dobre, mega stare samochody ( a takich tu większość) choćby chciały to nie są w stanie nabrać wariackiego tempa, a i bywało, że nasz powolny krokodyl mógł bez problemu wyprzedzać ślimaczących się marokańskich „piratów”. Kolejna rewelacja to policja. Na KAŻDYM wjeździe i wyjeździe, choćby najmniejszego miasteczka, stoi patrol policji, który dokładnie obserwuje wszystkie przejeżdżające wehikuły. W całej Europie przez całe swoje życie nie napotkałam takiej ilości żandarmerii, co zdecydowanie postrzegam jako plus, jedynie snując domysły co by było gdyby arabski temperament w bądź co bądź trochę dzikim kraju pozostał bez nadzoru służb państwowych…

_DSC0694

Naszą podróż po Maroko otwieramy przepięknym wąwozem Caiat, zlokalizowanym nieopodal Chefchaouen. Caiat w ciągu kilku lat niesamowicie rozwinął się wspinaczkowo i obecnie jest tam około 300 dróg, obitych głównie przez Czechów, którzy ukochali sobie to miejsce. Niemniej są tam także do wywspinania propozycje polskich ekiperów, czego najbardziej oczekujemy. Z Caiat wygania nas lekka kontuzja Andrzeja, co równa się z małą zmianą planów i odwiedzinami w uwielbianych przez nas miastach! Toteż rozpoczynamy długą krokodylą wędrówkę z północy na południe, poprzez mniejsze i większe miasta, aż docieramy pod Mauretańską granicę… Miasta Maroka to na tyle osobny wątek, że postanowiłam poświęcić im nieco więcej uwagi w kolejnych odcinkach.

_DSC0255

_DSC0228

Póki co najmilszym marokańskim akcentem jest tutejsza kuchnia oraz przepiękny kemping w okolicach Marrakeszu. Pachnące intensywnymi przyprawami tajiny i cous-cousy pieszczą podniebienia (pod warunkiem zachowania zasady, że spożywa się z dala od turystów i naganiaczy). Kemping pod Marrakeszem zastąpił nam hotel pięciogwiazdkowy. Prowadzony przez Francuza, La Relais de Marrakech stanowi oazę błogiego wypoczynku wśród pięknych ogrodów, basenu z leżaczkami, zadbanych pryszniców z ciepłą wodą i przyjemną restauracją. Z kolei największym rozczarowaniem jest właśnie Marrakesz sam w sobie. Spędzenie w tym potwornie tłocznym mieście, otwartym na turystów niczym paszcza lwa, jest raczej udręką niż przyjemnością. Kolorowy bezkres bazarów z ogromem proponowanego badziewia, nie ujmując przepięknej ceramice i wyrobom ze skóry, skutecznie odpycha nas zamiast zapraszać do konsumowania. I do tego czający się na każdym kroku uporczywi oszuści gotowi zastosować wszelkie sztuczki w każdym możliwym języku (Poland? Tres bien! Dzień dobry, zapraszam!) żeby tylko wyciągnąć z bogatego turysty jak najwięcej pieniędzy. Upierdliwych naganiaczy można, owszem, spławić, ale to właśnie od tego ciągłego otrzepywania się niczym od muchy robi się człowiekowi niesmacznie.

_DSC0421  _DSC0413

_DSC0299   _DSC0336

Maroko to kraj bardzo różnorodny. Myślę, że potrzeba trochę czasu, żeby zobaczyć, doświadczyć, zrozumieć i na pewno nie warto oceniać go po wyrywkowo zwiedzonym mieście.  Jeśli ktoś wystawia swoją opinię będąc jedynie w Fes czy Marrakeszu, z pewnością nie doświadczył Maroka. My, póki co, wystrzeliliśmy się na koniec cywilizacji w poszukiwaniu śladów tytułowego „spoko”.  I nie wiem, czy to kwestia tymczasowego kulturowo-fauno-florowego szoku, czy opuszczenia sfery komfortu (czyt. Europa) ale póki co cieszymy się, że udało nam się znaleźć prawem zakazane wino w pewnym sklepie w Agadirze. Bo to wino pomaga. I na końcu Świata smakuje wyjątkowo dobrze…

_DSC0435   _DSC0431

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *