Maroko to kraj morza, oceanu, gór i pustyni. Chcieliśmy zaliczyć je wszystkie, toteż przejechaliśmy palcem po całej mapie Maroka i nie pozostawiliśmy na niej zbyt wiele miejsca bez odbicia naszych linii papilarnych. Zapowiadała się pełna doznań przygoda po przedsmaku Afryki.

_DSC0732

Jeśli woda to koniecznie Atlantyk. Mimo, że wycieczka w ładne strony _DSC0498zachodniego wybrzeża Maroko jest kilometrażowym wyzwaniem, warto tutaj pobyć i pooglądać piękne długie atlantyckie fale. Dla miłośników surfingu to na pewno miejsce wprost idealne! Popularna wśród kamperowców Essaouira zaspokaja nasze estetyczne wrażenia i przynosi dużo błękitu do mojego obiektywu. Mnie osobiście podoba się port, gdzie nie tylko można zrobić kupę niezłych zdjęć, ale też zakupić świeżą rybę. Mocno żałowaliśmy, że takowej nie nabyliśmy, kiedy wieczorem na plaży przy rozpalonym ognisku piekliśmy jedynie ziemniaki i banany…

_DSC0486  _DSC0479

_DSC0515  _DSC0516

_DSC0548

Dla nas, miłośników gór, liczył się przede wszystkim Atlas. Jechaliśmy tam po widoki, po wspinaczkę, po przygodę.

_DSC0582

No i dojechaliśmy. Najpierw do Antyatlasu. Przywitały nas niewysokie wysuszone na wiór pagórki z gdzieniegdzie wyrośniętymi drzewkami arganowymi. w_drodze_dronObraliśmy jedną z mało uczęszczanych lokalnych dróg, żeby nie zakłócać sobie wrażeń nadmiarem ruchu drogowego i życia miejskiego. Zachwyciliśmy się. W końcu bezkresny pustynny widok to dla nas totalna nowość, coś, czego nie mogliśmy zakosztować w bogatej w roślinność Europie. No i jedziemy przez dzień cały, a te suche pagórki doprawdy się nie kończą, za to kończą nam się argumenty, dla których chcieliśmy tu być. Bo zaczyna nam się trochę nudzić ten pustynny krajobraz, a na nawigacji kilometrów po marokańskich górach jeszcze co niemiara. _DSC0694I tak mija nam też dzień drugi w bezkresie – takim totalnym. I nie możemy się już doczekać samego Atlasu- tego wyższego, co dla nas ma znaczyć bardziej urozmaiconego. Oddechu zaczerpujemy w Tafraucie, miasteczka słynącego z pięknej oazy i bardzo średniej jakości wspinania. Parkujemy więc między palmami, rozpękujemy wino, które pomaga nam złagodzić pustynne uprzedzenia i spędzamy miły wieczór w towarzystwie berberyjskich kobiet, które niepostrzeżenie odczarowują nam nieco niekorzystne nastroje. Chyba szczerze się uśmiechają, co jest tutaj rzeczą mało spotykaną.

_DSC0631  _DSC0649

_DSC0660

Skoro Tafraute nie dał rady wspinaczkowo, _DSC0715a przecież poszukujemy jakiegoś miejsca, gdzie możemy przyzwoicie poruszać się po skałkach, jedziemy do punktu ostatniej nadziei – Wąwozu Todra. Zmuszamy naszego krokodyla do kolejnej przeprawy przez wysuszone na wór krajobrazy i wjechanie na wysokość 2750 metrów nad poziom morza. Turlamy się pod górkę i toczymy z górki, obserwując zza zakurzonej szyby sceny z życia codziennego mieszkańców Atlasu. I przykro nam, że oni tam w tej suszy, z dala od cywilizacji i od życiodajnej wody… Po drugiej stronie gór można napotkać całe mnóstwo małych miasteczek zaskakujących ilością brudu,_DSC0840 marnej infrastruktury i wszechogarniającego rozpierniczu, na środku którego tłoczy się masa ludzi ze swoimi najstarszymi na świecie samochodami tudzież żywymi środkami transportu w postaci poczciwych osiołków. Wyżej w górach, cywilizacja po prostu się kończy. Kilka ulepionych z gliny domków, zero roślinności, totalna susza, kilka marnych osiołków uginających się pod ciężarem chrustu na opał (skąd oni to wzięli?), mężczyźni siedzący na gankach swoich lepianek, kobiety ciągnące swoje pocieszne osiołki, bose dzieci dobiegające do naszego samochodu, żeby nam pomachać, albo zatrzymać i doprosić się o coś, cokolwiek…

_DSC0842  _DSC0847

_DSC0851

_DSC0852  _DSC0883

Dobijamy do Wąwozu Todra. Zmęczeni wrażeniami i górskimi zakrętami, żyjemy nadzieją na dobre wspinanie, które tak często polecane jest przez znajomych i internety. Kiedy wspinaczka okazuje się po prostu przyzwoita, a suche góry Todry nie stanowią dla nas żadnej odskoczni _DSC0808od dotychczasowych wrażeń estetycznych, dajemy sobie dwa dni na zrobienie wielowyciągu i odpoczynek, żeby z powrotem zaprzęgnąć krokodyla do walki z górskimi wirażami, byle do Hiszpanii, byle do Europy. W ciągu tego czasu spotykamy kilku starych znajomych i zawiązujemy nowe międzynarodowe znajomości, co od razu przepędza nam wszelkie smutki i zachęca do zabawy pobytem tutaj.  Poznajemy też nieco todrzańskiej społeczności, głównie za sprawą przemiłego Mochy – lokalnego wszechwiedzącego na temat każdej drogi wspinaczkowej. Wypijamy wiele miętowych herbatek, przyrządzamy z Berberami tajiny na tutejszym parkingu i _DSC0799odkrywamy super hotel, gdzie za uprzejmością Józefa, możemy wziąć ciepły prysznic. Ku naszej radości, w tymże hotelu można zjeść prawdziwą japońską kuchnię, co mnie osobiście ratuje przed kolejnym dniem pod znakiem koziny bądź wołowiny. Chwała Maison de Fleur i jego japońskiej szefowej!

Na fali dobrej energii z powrotem wracamy do Caiatu – najładniejszej krainy w Maroko, jaką przyszło nam tutaj zobaczyć i do której bardzo chcieliśmy wrócić. Jako, że kontuzja Andrzeja wygoniła nas stamtąd na początku objazdówki, przyszła pora na podejście numer dwa.

_DSC0228

Caiat jest osiągalny w jakieś 3 godziny, jeśliby jechać promem z Tarify. A biorąc pod uwagę różnicę czasową, znaleźć się tam można już po 2 godzinach 🙂 Kiedy pogoda w Hiszpanii nie dopisuje, można się tam udać po wypoczynek i wspinanie. Caiat jest jednak ubogi w infrastrukturę turystyczną, a mieszkańcy wioski kultywują wszechobecną zasadę Europejczyk=dopływ gotówki, więc warto zatrzymać się u lokalnie cenionego Abdula, właściciela Cafe Ruedy. I bynajmniej nie jest to mniejsze zło, bo u Abdula można bardzo dobrze zjeść, wziąć ciepły prysznic, a nocleg w pokoju można pewnie dobrze wynegocjować. Tego ostatniego nie próbowaliśmy, bo nasz skromny krokodyl ma najwygodniejsze łóżko pod słońcem. Jedna noc spędzona poza terenem Abdula przysporzyła nam nocnych koszmarów w związku z najróżniejszymi wizytami typów spod ciemnej gwiazdy w progu naszego samochodu oraz szeregiem dziwnych rozmów, nieprawdziwych historii i wyłudzeniem 20 dirhamów przez właściciela kempingu, który de facto od kilku lat jest zamknięty…

_DSC0891-2

Na dobry koniec naszej marokańskiej przygody, próbujemy kilku linii wspinaczkowych dzielnie obitych przez naszych rodaków. Dobra robota chłopaki – przynajmniej kilka ładnych dróg tutaj mają! 🙂

Pożegnanie z Maroko odbywa się w doborowej atmosferze piwka na promie przy akompaniamencie wyjątkowo małych fal i miłych podróżniczych rozmów z poznanymi na granicy Polakami. A po opuszczeniu promu czym prędzej udajemy się do supermarketu, żeby kupić sobie coś w stałych cenach, bez konieczności negocjacji.

_DSC0772  _DSC0752

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *