Nigdy wcześniej nie wiedziałam jak bardzo cieszą, ba, jak superważne są dla mnie długie słoneczne dni, ciepłe wieczory pod gwiazdozbiorami, zapach koszonej trawy, falujące na wietrze zboża, stąpanie na boso po zielonej trawce, orzeźwiający smak lemoniady i liczne piegi na opalonej twarzy.

W rocznej podróży mieliśmy to wszystko, codziennie. W tym roku musieliśmy czekać aż 8 miesięcy na nadejście „lata” (podobno w górach nie ma czegoś takiego jak lato, a jedynie późna wiosna i wczesna jesień. Trudno w to nie uwierzyć, kiedy końcem czerwca doświadcza się ni stąd ni zowąd  temperatury spadającej do 5 kresek powyżej zera…). No i się doczekaliśmy! Wiemy też, że trzeba na maksa korzystać ze sprzyjających warunków atmosferycznych, bowiem za kilka miesięcy będziemy znów ostrzyć narty…  🙂

 

Płynąc z prądem dobrej energii, odpalamy nasz dom na kółkach tak często jak się tylko da. Toteż spędzamy dużo czasu w jurajskich lasach i skałach, a i na zachód czasem dotrzemy. Atmosferyczne psikusy tatrzańskie, wobec których mamy się na baczności, wybierają sobie długi weekend na totalny popis zimnych, mglistych nocy i poranków. A my, czujni, zwarci i gotowi do opuszczenia Bachledówki, bez wahania zawijamy manele do Adlitzgraben.

 

W Adlitzgraben byliśmy nie raz, jednak nigdy dość długo, by faktycznie się powspinać. Przynajmniej ja mam takie spostrzeżenie. Zapewne więcej czasu spędzałam na asekuracji Andrzeja w przewieszonym Monsterze aniżeli na celebrowaniu pięknych , pionowych linii w innych sektorach.

 

Byliśmy prawie pewni, że napotkamy tłumy pod skałą i zamiast wspinania będziemy oddawać się podskalnym pogawędkom. A tu proszę – całkiem luźno, drogi do wybory do koloru, wspinaczy w sam raz by nie musieć ustawiać się w kolejce do drogi, ale też wystarczająco by wymienić szereg zalegających w głowie poglądów na tematy jakie tylko.  Nie zaskakuje nas natomiast ilość rodaków i sąsiadów zza południowej granicy. W jednym momencie na parkingu stoi więc 5 polskich aut, 4 czeskie i 2 słowackie 🙂 W rezultacie gospodarze już nie mają gdzie zaparkować…

  

Pogoda nam dopisuje, humory nie opuszczają, towarzysze wieczornego winka nie zawodzą, wspinanie zaspokaja sportowe zachcianki, a krokodyl kolejny raz staje na wysokości zadania i nie tylko wozi nas tam i z powrotem ale też spisuje się jako najlepszy dom pod słońcem!

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *