4 Listopad. Nagrzany od słońca piasek delikatnie masuje nasze stopy, intensywne promienie utrwalają opaleniznę, szum fal przygrywa naszym przygotowaniom do odlotu. Jesteśmy w Alicante. Pakujemy walizki, zostawiamy krokodyla na strzeżonym parkingu i dosłownie za chwilę znajdujemy się w Krakowie, jemy kolację z rodziną i lekko trzęsiemy w obliczu zmiany klimatu. W końcu przez ostatnie 4 miesiące nie dane nam było doświadczać takiego kombo złożonego z chłodu, wilgoci i szarości. Polska- Hiszpania 0:1
I znowu rodzina w komplecie, i jesteśmy przy stole i mamy codzienność i obiady u mamy 🙂 Odporni na wszelkie sugestie dotyczące powrotów, natychmiastowej prokreacji i stabilizacji, z pasją opowiadamy o dalszych planach, o południu Hiszpanii, o Maroko, o Saharze Zachodniej i o pomysłach na rok następny. A pomysłów z czasem mamy więcej i więcej… ! W wygodnym łóżku pod pierzyną próbujemy wyobrazić sobie definitywny powrót do Polski, ale póki co w głowach nam się to nie mieści, więc temat odkładamy na inną okazję.
Kraków. Tłumy ludzi w maskach na twarzy przemierza piękne acz szare o tej porze miasto. Dla nas Kraków zawsze jest niezwykły i nie odstrasza nas ani powietrze ani chłód. Spacerujemy po Kazimierzu i wspomnieniami wracamy do chwil spędzonych w poszczególnych knajpach, do których po kolei zaglądamy. I jak zawsze, trochę niewytłumaczalnie, Alchemia wygrywa.
Potem wygrywają Scandale, bo tutaj, odkąd pamiętam, odbywają się wszelkie babskie posiedzenia. Spędzam z dziewczynami wspaniałe chwile przy akompaniamencie kilku karafek białego wytrawnego i czekoladowych pyszności. Polska- Hiszpania 1:1.
Bachledówka. Miejsce na ziemi, którego nie da się porównać z żadnym innym. Nasze miejsce, nasze ścieżki, góry, lasy i nieskalana cisza. Jesień to artystka, która realizuje się w Tatrach. Bawi się złotem, czerwienią, brązem i zielenią. Z niektórych drzew zrzuca kolorowe liście, innym pozostawia zielone igły. W tym roku jesień w Tatrach wygrała z zimą i pokazała malowniczą klasę. Polska – Hiszpania 2:1.
Z bliżej nieokreślonych przyczyn Andrzej się rozchorowuje. W ślad za nim podąża tata. Mama w sanatorium, moi rodzice w sanatorium, ja spełniam się w roli niepochorowanej ostoi, gotowej sprawdzić temperaturę i rozdystrybuować leki w odpowiedniej chwili. Czyżby pogodowe kombo przełamało naszą zdrową passę? Polska – Hiszpania 2:2.
Wracamy. Do krokodyla, do słońca, do świeżego powietrza, do hiszpańskiego luzu. Jeszcze nam się nie znudziło, co więcej, coraz bliżej jesteśmy hiszpańskiej maniany i coraz bardziej uzależniamy się od słońca. Polskę kochać będziemy za jakiś czas… póki co Polska: Hiszpania 3:2.